WIEDŹMUSZKA KRETA

with Brak komentarzy

Dała nam wczoraj popalić Wiedźmuszka Kreta. Przeciorała nas po wapiennych kamulcach, po kłujących cierniach, po błocie i kozich bobkach. I tak zaplanowane 2 godziny spaceru zmieniło się w 6 godzin błądzenia a to w górę, a to w dół w poszukiwaniu celu czyli groty Hainospilios pod Gerakari.

Czego nauczyła nas Kreta wczoraj?

  • Niech ci się nie wydaje, że znasz drogę, skoro szedłeś nią już tyle razy.
  • Jeśli chcesz osiągnąć cel, pomyśl nieszablonowo i wyjdź z pudełka
  • Być może Twój cel jest w zupełnie odwrotnym kierunku niż ci się wydaje
  • A tak w ogóle to zawsze liczy się droga, a nie cel.5) Nie poddawaj się. Próbuj różnych ścieżek.

Niby już dawno to wiemy, ale widać, lekcje trzeba powtarzać. To był zatem dzień gubienia się, próbowania od nowa, nerwów i kłótni po drodze, a wiecie, my nie kłócimy się często. Przy okazji tej opowieści zobaczycie również od czego zaczynamy tworzenie nowej trasy dla naszych Gości.

Tym razem wybraliśmy się do wioski Gerakari w zielonej Dolinie Amari, malowniczo położonej między masywem Kedros a Psiloritis, zasobnej w drzewa czereśni i wiśni, wiekowe oliwki i maleńkie kościółki bizantyjskie rozsiane po wioskach i gajach. Tu zawsze rozpoczynamy długie i żmudne podejście na szczyt Kedros.

W tym samym miejscu ma również swój początek krótki, 1,5 godzinny szlak do groty Hainospilios, w której nocą 6 maja 1944r. ukrywał się przed Niemcami, kapitan Stanley Moss wraz z niemieckim gubernatorem wyspy generałem Kreipe, porwanym w brawurowej akcji pod Heraklionem. Podczas 18 dni karkołomnej przeprawy przez kreteńskie ostępy Moss wraz załogą ukrywali Kreipego w wielu tego typu grotach i pasterskich mitatach, korzystając ze wsparcia kreteńskich partyzantów, łączników, zwykłych rolników czy pasterzy. Aż wreszcie 14 maja Kreipe znalazł się na południu w zatoce Rodakino, skąd został przetransportowany na pokładzie angielskiego statku do Kairu.

Historia tej nieprawdopodobnej akcji to temat na osobną opowieść i Marko pewnie już ostrzy pióro na kolejny post. Ale dziś póki co wróćmy na razie na szlak.

Nie znaliśmy wcześniej tej trasy. Wiedzieliśmy tylko, że jest. Od dawna planowaliśmy tu wrócić i sprawdzić tę grotę, zwłaszcza, że wielu naszych Gości interesuje się historią II wojny światowej i jej kreteńskim wątkiem. Poza tym ścieżki w tych okolicach zawsze zachwycają swym pięknem, bo jak tu się nie zachwycać wędrując w otoczeniu masywów Gór Idajskich, góry Kedros, Soros, białych wiosek i zielonych gajów Doliny Amari.

Zatem idziemy. Szlak wije się wśród gajów czereśniowych. To będzie piękny spacer, przy bezchmurnym, idealnie niebieskim niebie. Zza drzew wyłania się już biały ośnieżony łańcuch Gór Idajskich.

„Gia Sou, Psiloriti!” – pozdrawiam najwyższy szczyt Krety.

„Gia Sou, Stolistra” – witam się z kolejnym białym wierzchołkiem pasma gór Idajskich.

I wtedy droga gruntowa wyprowadza nas w pole i niknie wśród kamieni i szałwi. Próbujemy jeszcze odnaleźć jakiś trop, wspinając się w kierunku przecinki w górze. Na próżno. Białe szczyty śmieją się nam prosto w twarz. Schodzimy, rozglądając się uważnie. W dole płynie strumień. Zauważam drobny zarys ścieżki po drugiej stronie strumienia. Może właśnie tam? Tak, ufff, jest, po chwilowym niepokoju, wraca nadzieja. Idziemy teraz zarośniętą ścieżką wśród starych drzew platanowych, płosząc pokaźne stadko owiec. Białe szczyty patrzą na nas z uznaniem.

Głupio się przyznać, ale ja często gadam i do tych szczytów, i do drzew. Z Kretą też gadam i nie pomyślcie o mnie źle, ale ona mi z reguły odpowiada, bywa, że sobie stroi żarty, stawia przed wyzwaniem, doświadcza, daje popalić, obdarza czymś niezwykłym. Och, zauważam niewyraźne, podniszczone, pomarańczowe znaki na skałach.

„Dziękuję, Pani Kreto” – tak sobie myślę z wdzięcznością.

Ścieżka doprowadza nas do siatki pasterskiej na drucik. Otwieramy, przełazimy, zamykamy i trafiamy na wygodną drogę gruntową. Za chwilkę pojawia się bramka na sznurek. Otwieramy, przełazimy, zamykamy. Trakt prowadzi nas w górę i niestety łudząco przypomina szlak na Kedros, który dobrze znamy. Cóż… Wszak to jest szlak na Kedros. Lekko ośnieżony masyw tej góry wyłania się właśnie zza skalnego załomu. Owszem, to jedna z piękniejszych górskich tras jakie znam. Po lewej stronie, ze stoickim spokojem patrzy się na mnie biały, milczący Psiloritis, z naprzeciwka spogląda w dół, z politowaniem pionowy klif zbocza Kedros, za plecami widać malejące białe zabudowania Gerakari.

Idziemy w górę, lekko zaniepokojeni. Znikły pomarańczowe prostokąty znaczące szlak. Coś jednak jest nie tak. I to coś nie pozwala nam się cieszyć niepodważalnym pięknem tej wędrówki. Bo my chcemy do groty. Bo my Kedros to już znamy.

„Ej, Kreto… co jest?”

Docieramy do wodopoju dla owiec pod olbrzymim drzewem platanu. Tak, no pięknie tu, cudnie, cykamy fotki, no ale… Chyba trzeba wrócić, coś musieliśmy przeoczyć. Schodzimy ciut zniecierpliwieni. Przełazimy znów przez bramkę na sznurek i siatkę na drucik. Wypatruję zagubionych pomarańczowych prostokątów oznaczających szlak.

„Kreto, pokaż mi jakiś znak, cokolwiek” – gadam sobie.

Och, jest, pomarańczowa strzałka na drzewie!

„Wow! Dzięki Kreto Wiedźmuszko!”

Tyle że ta strzałka pokazuje kierunek, z którego właśnie wracamy. A może pokazuje, że trzeba iść ciut w dół. Nawet jest coś na kształt ścieżki. Próbujemy więc. Schodzimy po kamieniach i kłujakach. Niestety po pomarańczowych prostokątach ani śladu, jest za to kolejne stadko owiec, w dali szczeka pies pasterski. Mitrężymy w krzaczorach kolejną godzinę. Bez skutku. Wyłazimy znów przy pomarańczowej strzałce. Tiaaaa…

„Dzięki Kreto za taką pomoc.” Nie o to mi chodziło.

Co by tu teraz przedsięwziąć? Może jednak grota jest przy szlaku na Kedros? Może trzeba było iść wciąż pod górę, jak za pierwszym razem. Spróbujmy. Ciut zniecierpliwieni przełazimy trzeci raz przez bramkę na sznurek i siatkę na drucik. Piękny, wyniosły Psiloritis milczy jak kamień a Kedros marszczy nochal pocięty wapiennymi bruzdami. Wspinamy się spoceni i pokłuci. Docieramy znów do wodopoju dla owiec. Aż nie chce się nam wierzyć, że ciągnęli tego Kreipego tak wysoko? Siatka pasterska przy wodopoju jest otwarta. Może sprawdzimy ten trop? I znów włóczymy się po porośniętym fryganą klifie, eksplorując bez efektu kozie przecinki. Patrzymy z coraz większą złością na kamienny spokój Psiloritis i białą, pociętą bruzdami twarz Kedros. Ci dwaj mają z nas dziś używanie. Kreta chichocze po cichu. Jakbym słyszała ten chichot w lekkim wietrze poruszającym gałęzie oliwek w dolinie.

Postanawiamy wspiąć się jeszcze wyżej, licząc, że tam znajdziemy jakąś odnogę. Wszak całą dolną część tego traktu już znamy i tam NIC NIE MA. Śnieg w bruzdach Kedros jest już tak blisko. Wchodzimy w zimny, lodowy cień tej pięknej, skądinąd góry. I nic.

Wyrzucam sobie, że nie umiem nas doprowadzić do celu. Może nie zrobiłam właściwego researchu przed wędrówką. To miał być wszak prosty, krótki szlak. Marek zły. Tłumaczę sobie wciąż, że przecież jest tak pięknie pod dzisiejszym bezchmurnym, niebieskim niebem, w biało – zielonej przestrzeni Doliny Amari. Jednak w głębi duszy kłuje mnie brak sukcesu, uczucie, że dziś wrócimy do domu z niczym. Czy rzeczywiście z niczym? Ego gada, że z niczym. A my w tej chwili słuchamy właśnie ego. Schodzimy w milczeniu, bo już nie ma dużo czasu a i nadzieje raczej żadne.

Tiaaa… I znów… Wodopój dla owiec, bramka na sznurek po raz czwarty. Tym razem odpuścimy już siatkę na drucik. Wrócimy szutrem w kierunku wioski. Będzie szybciej. Ten szuter już dobrze znamy, w końcu łazimy tędy na Kedros.

„Co ty chcesz mi powiedzieć Kreto?”

Jak to możliwe, że nie umiemy znaleźć groty, która jest w odległości tylko 1,5h od punktu startu? Może nie trzeba było iść pod górę, w kierunku Kedros? Może trzeba było skierować się w zupełnie odwrotnym kierunku? No ale jak to? Przecież tą drogę tak dobrze znamy. Przeglądam na szybko satelitarny obraz na googlemaps. Widzę tam niewielką ścieżkę, odchodzącą od naszego szutru. Chyba nigdy jej nie zauważyliśmy.

„Kreto, ok, niech ci będzie, spróbujemy dziś po raz ostatni”, choć słońce już dawno skryło się za masywem Kedros.

Za to Psilo cały w ciepłym, wieczornym świetle. Skręt nie jest oznakowany w żaden sposób, ale już po kilkunastu metrach dostrzegamy znajomy pomarańczowy prostokąt na głazie. Im wyżej, tym więcej znaków. Pojawiają się nawet kamienne schodki i drewniane tabliczki z nazwami kolejnych punktów obserwacyjnych aż wreszcie stajemy przed ostatnią tabliczką z napisem Hainospilios.

Gdyby Kreta nie stroiła sobie dziś z nas żartów, gdybyśmy nie błądzili i gdyby nie zabrakło oznaczeń w dwóch kluczowych miejscach, bylibyśmy tu w ciągu godziny. Jesteśmy zmęczeni, dumni i wzruszeni. Znów kochamy i Psilo, i Kedros, i dzwonki owiec, którymi rozbrzmiewa dziś Dolina. A grota? To właściwie niewielka pasterska mitata urządzona wśród wapiennych skał, z zachwycającym widokiem na wioskę Gerakari i dolinę Amari, zwieńczoną potęgą Psiloritis i Kedros.

Ponoć generała Kreipe i jego porywaczy łączyła miłość do poezji Horacego. Ich wspólna przeprawa przez kreteńskie ostępy zbliżyła ich do siebie na tyle, że w chłodne, wiosenne noce recytowali jego dzieła. Czy to prawda? Tu w obecności majestatu gór, w tym właśnie pejzażu mogłabym i chciałabym w to wierzyć.

Marko czyta napis na moich spodniach:

NEVER GIVE UP.

Czas wracać. Dałaś nam dziś do myślenia Wiedźmuszko Kreto. 🤔

Follow CreteYourLife:

Latest posts from

Leave a Reply