Po ponad 5 latach mieszkania na Krecie już wiem, że najwięcej stresu przynoszą mi tutaj miesiące ekstremalnej letniej pogody. Przedtem nigdy nie przyjeżdżaliśmy na Kretę w lipcu i sierpniu. Wybieraliśmy maj, czerwiec, wrzesień, październik, zarywając szkołę Matiemu, naszemu synkowi, który raczej nie miał do nas nigdy o to pretensji.
Kreteńskie lato to upał na gigancie, piekarnik na najwyższych obrotach, realne zagrożenie pożarowe , nerwowe kontrolowanie horyzontu, czy gdzieś się nie dymi, braki w dostawach wody i prądu , stres mieszkańców, bo sezon nie taki, jak zapowiadano, a przecież trzeba zarobić na zimę , bo ziemia spragniona, bo trzeba podlać oliwki , a wody musi starczyć i do picia i na codzienne pranie ręczników w allinclusivach i na zraszanie hotelowych trawniczków, napełnianie basenów, bo drożej, głośniej, tłumniej, do tego te jazgoczące cykady i płowe, uschnięte pola, tam, gdzie wiosną szukałam orchidei i anemonów wśród zielonych traw.
Ale nie marudzę.
Bo jestem tu, gdzie chcę być.
I dziś opowiem Wam za co lubię sierpień, który już jutro:
ten moment, gdzieś około godz 20, gdy rozpalona kula słońca znika za górą, którą widzę przez kuchenne okno. Milkną powoli cykady, w powietrzu pojawia się ciut chłodniejsza nuta, a z murów wiejskich domów spełza jaskrawe, żółte światło. Świat zwalnia, przestrzeń zrzuca nagle męczące, palące pęta, spokój przenika przez rozgrzaną skórę, chłodzi ciało i rozgorączkowaną duszę…
nocne niebo nad naszym dachem, z drogą mleczną snującą się od gospodarstwa z indykami, nad stadkiem Spirosa, aż po kafenio Varvary, z księżycem nieobliczalnym, wyskakującym znad zarośli, raz tu, raz tam, raz w całości, raz w połowie tylko. Słuchając wyluzowanego pobekiwania kóz i meczenia owiec pogrążamy się w abstrakcyjnym poszukiwaniu Perseidów i sunących przez niebo pociągów satelitów Starlink.
podlewanie ziół na tarasie, gdy wyraźnie słyszę jak łapczywie chłepczą wodę moje zielone, pachnące boginie w donicach: bazylia, szałwia, oregano, mięta, werbena i połyskująca czerwonymi strączkami czuszka
sączenie freddo drobnymi łyczkami, powolutku, dźwięk stukających o siebie kulek lodu, gdy przechylam kubeczek do ust
wesołe pokrzykiwanie sąsiadki Alexii, niosącej nam pachnące dary, prosto z ogródka, a to papryczki padron, a to pomidorki, ogórki, zielone podłużne papryki, bakłażany i cukinie.
siaty pełne pomidorków cherry, zakupionych na „laiki”, kuchenne rozmowy, gdy kroimy każdy z pomidorków na pół, lekko solimy i układamy na dachu, by wysuszyło je słońce i byśmy mogli zamknąć ich świetlisty smak w słoiczkach z oliwą i czosnkiem
nocne dźwięki wiejskich zabaw panigiri, dochodzące z okolicznych wiosek
lodowate wody rzeki w wąwozie Kourtalioti, chłód, cień i zieleń wąwozu Patsos, odkrycia plaż nowych i pustych, górskich ścieżek, wietrznych i chłodnych
seanse starych filmów, które wyświetlamy sobie nocą w ogródku na ścianie naszego domu, głaszcząc rudą kotkę Agatkę, też wyraźnie zmęczoną upałem
Zebrało się nawet 10 punktów. Całkiem nieźle.
Zakończę więc i pójdę podlewać ziołowe boginie.
Leave a Reply