Siedzę na lotnisku w Chania. Abstrakcyjnie pustym.
Nadaliśmy już walizę pełną oliwy, raki i oregano. Mało w niej ciuchów. W ostatniej chwili wrzuciłam czapki. Bo przecież lecimy do Polski.
I znów mierzę się z tym przedziwnym uczuciem, które narasta we mnie rok za rokiem. Cieszę się na spotkania z bliskimi. Ale nie cieszę się, że lecę do Polski. Nurtuje mnie temat przynależności do tzw ojczyzny lub w ogóle do jakiegokolwiek kraju. Wiem, że „polskości” we mnie starcza jedynie najwyżej na zakiszenie kapusty, beznamiętną reakcję na wynik meczu i czasem trochę smutku (bo już nie wściekłości) po wysłuchaniu polskich „newsów”.
Wiem też, że nigdy nie będę Greczynką. W Grecji jest mój dom, ale nie przynależę do tego kraju. Choć podglądam kreteńską kulturę, to wiem, że pozostanę jedynie podglądaczem.
Jestem i zawsze będę xeni (obca). I przyznaję, że nawet podoba mi się koncept braku przynależności do kraju. Nie czuję się przez to wybrakowana.
Coraz więcej takich osób porozrzucanych wśród kreteńskich wzgórz. Razem tworzymy delikatną sieć „xenosów”, wszyscy w podobnym zawieszeniu, bez „kodu dostępu” do kreteńskiej kultury w postaci np kreteńczyka w rodzinie czy biegłej znajomości kreteńskiego języka.
Mierzymy się z przeciwnościami obcej kultury i systemu, bo coś w tej wyspie z nami harmonizuje, bo czujemy silną więź z miejscem, które sami WYBRALIŚMY, które nas wołało a my to wołanie usłyszeliśmy. Czuję olbrzymie przywiązanie do pejzażu, który mnie otacza, do trybu życia, który prowadzimy, do energii, którą czuję wokół, do ludzi, których spotykam. I mogę dziś ze zdziwieniem powiedzieć, że warto być „xeni”.
Teraz zamierzam spędzić piękny czas z Rodziną, Przyjaciółmi i ,co dla mnie niezwykle wzruszające, również z naszymi Gośćmi, którzy wraz z nami przemierzali kreteńskie przestrzenie.
Mamuszko Kreto Do zobaczenia
Leave a Reply