Czy przeprowadzać się na Kretę? Może jednak tak, bo śnieg wreszcie topnieje… Hurrraaa… Topnieje… Zobaczcie foty z dziś. A tu i tu foty zimowe, z ubiegłych dni.
Oj, nie po to się było człekowi przeprowadzać się na słoneczną Kretę, co by teraz brodzić po kolana w śniegu, w przemoczonych butach, w 3 warstwach odzieży termicznej i sprawdzać w czeluściach szafek kuchennych, ile makaronu, ile fasoli, czy mu starczy do kolejnej wielkiej wyprawy prowiantowej do miasta.
Widzimy też, że wszyscy raczej przechowują pod powiekami rozmarzonymi wspomnienie letniej Krety, tej z kawkami freddo na kocyku na plaży, z tonią morską spokojną, przejrzystą, niebem nieskażonym absolutnie żadną chmurką, powietrzem nasączonym zapachem potraw z nadmorskiej tawerny i upałem piekarnikowym, w którym dłoń leniwie sięga po schłodzony kieliszek białego wina.
Wcale nas to nie dziwi. I nawet sama się teraz rozmarzyłam. Aż chyba pójdę po to wino.
Ale cóż… Kreta ma też swoje inne, posezonowe oblicze. Najprawdziwsze z prawdziwych. Równie piękne, a może i piękniejsze, ale też trudne i wymagające dla nas – mieszkańców. Zatem przeprowadzać się na Kretę?
I teraz uwaga, będzie na poważnie.
Odezwa do wszystkich, którzy marzą o tym by przeprowadzać się na Kretę i tu zamieszkać (a wiemy, że coraz więcej osób ma to w planach, bliższych lub dalszych).
Kreta nie cierpi rutyny, zaskakuje i stawia wyzwania.
Przyjedźcie tu poza sezonem, sprawdźcie swoje marzenie, wybierzcie dom, z ogrzewaniem i kominkiem, z podwójnymi szybami w oknach i z dehumidifierem, z zasięgiem komórkowym i wifi, w przytulnym miejscu, osłoniętym od wiatrów i siarczystych deszczy.
Bądźcie otwarci. Na wyzwania i przygody. Wtedy będziecie wiedzieć. Będziecie pewni. Że to tu właśnie
Kretunia mamunia psotna jest, przeciorać lubi, a to grzmotem zdzieli, a to nosa spiecze na buraka czerwonego, a to wichrem w pół przygnie, a to deszczem sieknie, a to śniegiem przysypie. Miłość wielką naszą do tej skały samotnej wśród mórz sprawdza w kółko, czy aby na pewno wiemy dlaczego tu jesteśmy, na tej dziwnej wyspie pogodowych ekstremów, dziwów przyrodniczych, dziejowej zawieruchy.
Ale mściwa nie jest. Bo chwilę potem nam na ścieżce postawi platan potężny niezwykły albo kościółek stareńki. Łąkę ubierze w łan wiosennych narcyzów a do garnka włoży garść mandarynek, najlepszych do konfitur.
Z Waszych licznych komentarzy pod naszą kreteńską kroniką syberyjską (bardzo za nie dziękujemy, bo dzięki nim ten dresowy zapyziały czas nie był aż tak druzgocąco zapyziały) wynika, że choć zmarzły nam tyłki i drżeliśmy o prąd i wifi, to i tak generalnie niemal wszyscy nam pozytywnie zazdroszczą, bo na Krecie to i ta zima jakaś taka ładna, i lepiej, żebyśmy już nie marudzili. I ten nasz bałwan pożalsięboże… doprawdy moglibyśmy się lepiej postarać. No owszem bałwan nasz wsiór straszliwy, nieforemny, z naroślą jakąś i nawet mu te serpentynitowe oczy nie bardzo pomogły, ale co tam, wybaczcie, trzeba było z nim szybko się uwijać, bo mamy tu jedynie słabe przetarte rękawiczki rowerowe (choć rowerów brak, i nart też zresztą, jest ino kajak).
Także patrząc na ten nasz tu monochromatyczny, zimowy świat, staraliśmy się być mega pozytywni i nie marudziliśmy ani krzty, choć dusze nasze należą do tych ciepłolubnych i już, już ustawiamy się w blokach startowych do morskich kąpieli zimowych, niech no tylko słońce wyszczerzy tą swoją ziomalską gębę, wszak ręczniki kąpielowe u nas zawsze czekają na standby’u (tuż obok tych czapek i szalików nieszczęsnych).
Leave a Reply