WAKACJE NA GAVDOS
Z wielką radością i ekscytacją wybraliśmy się na wymarzone wakacje na Gavdos. Jakże będzie romantycznie, refleksyjnie i hippisiarsko na tej idyllicznej wyspie, oddalonej o niecałe 50 km od południowych wybrzeży Krety. Oto my w namiocie wśród jałowców na najbardziej na południe wysuniętym skrawku Europy. Krystalicznie czysta woda orzeźwi nasze nagie ciała. Pachnące w słońcu pinie użyczą odrobiny cienia w czasie wędrówek. Kawałek pomidora z oliwą, łyk wina ugasi głód i pragnienie na pustej plaży. Widzieliśmy siebie leżących przy namiocie pod jałowcem, muskanych lekkim powiewem wiatru, wpatrzonych w rozgwieżdżony płaszcz nieba nad nami. Bo przecież w duszy jesteśmy hippisami, którzy po 25 latach pracy w korpo wracają powoli do swojego prawdziwego jestestwa.
DZIEŃ 1 Witaj Gavdos
Gdy prom z Krety dobijał do portu Karave na Gavdos poczuliśmy wzruszenie. Bez słowa skargi dźwignęliśmy ciężkie plecaki, wypełnione po brzegi wszelkimi akcesoriami niezbędnymi do życia w krzakach. Czy hippisi też miewali tak ciężkie plecaki?
Zakurzony bus zawiózł nas wraz z całą kolorową gromadką do Agiannis – rozległej piaszczystej plaży, mekki namiotowego życia. Minęliśmy minimarket i tawernę na skarpie, wypełnioną po brzegi wytatuowanymi indywiduami, co obudziło we mnie dawne marzenie o posiadaniu pięknego tatuażu, wyrażającego mój stan ducha bądź życiową misję. Zaraz za marzeniem pojawiła się czarna seria wątpliwości odnośnie zmienności stanów ducha oraz niezbyt pozytywnej relacji między starzejącym się ciałem a pięknem wytatuowanego symbolu. Cóż… umysł jak zwykle starał się ze wszystkich sił zapobiec kataklizmom przyszłości, tymczasem, kawiarniane towarzystwo zajmowało się szerokopojętym spędzaniem czasu, przy jednej frapce, dźwiękach reggae, w błogim zasięgu wifi.
Za tawerną mój zapobiegliwy umysł zarejestrował z ulgą, może niezbyt istotny dla niektórych, ale dla mnie dość kluczowy betonowy przybytek. Podniszczony napis na nim głosił: „Shower for all, washing place for all”. Ufff… Raduj się moja higieniczna duszo. Na szczęście, od naszej ostatniej wizyty jakieś 4 lata temu, nic tu się w tym zakresie nie zmieniło. Chwilę później jednak widok powiewającej przy tawernianej toalecie kartki z napisem OutOfOrder zgasił nieznacznie mój entuzjazm. Oj… niedobrze. Jak hippisi radzili sobie z fizjologią? No nic. Co tam. Hipisowska strona mojej duszy szybko ugasiła alarm, bo przecież przy kafenionie wyżej powinny być jeszcze dwa kibelki. Tak uspokojona, nie zważając na pot ściekający z czoła, mokrą już koszulkę z merynosa i piach przesypujący sie przez klapki, potoczyłam się w kierunku plaży w poszukiwaniu idealnego dla nas jałowcowego domostwa.
DOM W JAŁOWCACH
Sporo jałowcowych miejscówek było już zajętych i widać, że zamieszkiwanych od dawna. Świadczyły o tym misterne zabezpieczenia antywiatrowe z brezentów i hinduskich chust rozpiętych na gałęziach, drobne ozdoby ze sznurka, konarów i kamieni, prowizoryczne miejsca grillowe oraz stoły z ułożonych płasko kamieni. To tak zwane kavagias – domy plażowych rezydentów. Jakże piękne wakacje. Słońce i wolność. Mijaliśmy spieczonych na heban gości w sindbadkach, , targających zgrzewki wody, przenośne lodówki i siaty z pomidorami.
Być może ten właśnie widok kazał nam rozbić namiot ciut bliżej cywilizacji, zamiast daleko w krzakach nad plażą Agiannis. Szybko znaleźliśmy właściwe miejsce, w miarę płaskie, otoczone dyskretnie przez jałowce, zaraz na prawo za znakiem z przekreśloną parującą kupą. Oj…
Sprawnie urządziliśmy nasze jałowcowe królestwo wokół zielonego namiotu, obwieszając kolczaste gałązki wszelkimi niezbędnymi utensyliami: sznurek do suszenia, ręczniki z mikrofibry te na plażę i te do „shower for all”, latarki, torba śmietnikowa, powerbanki, ładowarki, torba spożywcza, kocherek, menażka, kosmetyczka… Jak żyć bez tych ratujących życie drobiazgów? Czy stali mieszkańcy plaży tez obwieszają swoje kavagias takimi gadżetami? Czy za dach wystarcza im niebo, a za dywan – piasek?
Nam za to pozostało już tylko zdjąć gacie i zanurzyć się w ciepłych wodach Agianis, potem kocherkowa kolacyjka z ryżu, tuńczyka i koncentratu pomidorowego, winko pod gwiazdami i mycie zębów szczoteczką soniczną w świetle księżyca.
Witaj Gavdos
DZIEŃ 2 Gavdos – szlak plażowy
W nocy budziliśmy się kilka razy. Najpierw by zmienić kierunek spania. Namiot stoi jednak na lekkim spadku. Musieliśmy tego nie zauważyć wczoraj. Pewnie za dużo słońca i wina. Druga nocna pobudka, żeby otworzyć na oścież poły namiotu. Straszliwie duszno. W każdym razie słońce zajrzało do namiotu przez otwarte poły bardzo wcześnie, pobudzając zastępy much do wzmożonej aktywności.
Ale damy radę. Jest tak pięknie. A w nas drzemie wszak hippisowska dusza. I czeka nas piękny dzień.
Owocowe śniadanko przed namiotem, herbatka z kocherka, obserwacje migracji hebanowych postaci przy dźwiękach szczoteczki sonicznej oraz wymarsz do minimarketu. Taki miniplan na początek dnia. Odnieśliśmy pierwsze drobne zwycięstwa i dzielnie wyruszyliśmy w gawdosiański świt.
O 8.30 stawiliśmy się grzecznie na przystanku autobusowym, gotowi na eksplorację wyspy.
Czy jest co robić na tym niewielkim wysuszonym skrawku ziemi, długim na 10km, szerokim na 5km?
Co robić na Gavdos?
Nic. To pierwsza odpowiedź jaka przychodzi do głowy.
Nic nie rób – tak odpowiedziałaby większość rezydentów jałowców z Agiannis. W tym nic zawiera się proste, namiotowe życie, niespieszne spacery po plaży na golasa, urozmaicone od czasu do czasu morską kąpielą, nacieranie się glinką z morskiego dna, nasiadówki w tawernie z ferajną, popijanie piwka, popalanie tego i owego, wieczorne granie i śpiewanie. Nic nie musisz robić. Jakże pasuje tu mindfulnessowe: „Przestaw się z trybu działania w tryb bycia” Zwłaszcza, że znajdziesz tu pożywkę dla wszystkich zmysłów. Możesz obserwować fale, wsłuchiwać się w szelest igiełek jałowca i odgłos klapek na szutrowej drodze, powoli odkrywać nutki smakowe w sałatce z buraka i jogurtu, napawać się zapachem pinii i tymianku, wpatrywać w kontur Krety na horyzoncie, czuć wiatr na twarzy i opór piasku pod stopami.
Ale ja chcę eksplorować! Jestem zachłanna, niecierpliwa, ciekawa.
Dlatego o 8.30 wsiedliśmy do zdezelowanego autobusu, by dojechać nim do oddalonego o 8km Kastri – stolicy wyspy i stamtąd wyruszyć na szlak. Jak długo można jechać 8 km? Na Gavdos to może potrwać. Autobus zatrzymuje się po drodze chociażby na … kawkę w Sarakiniko (kolejnej przystani namiotowców, z kilkoma rentroomsami, tawernami i sklepikami), na plaży w Korfos i w wioskach Vatsiana i Ambelos. W każdym razie może to potrwać nawet godzinę, albo i dwie, co miało miejsce w naszym przypadku, bo autko było uszkodzone a wesoły kierowca Manolis nie był już w stanie go sam naprawić. Co prawda z uśmiechem na ustach łatał dziurę w chłodnicy kawałkami uschłych konarów, ale i tak w końcu musiał zadzwonić po busik zastępczy. No ale przecież czy komuś gdzieś się spieszy?
Oczywiście nam się spieszyło. Na szlak. My chcieliśmy już. Zachłanni i niecierpliwi.
Więc poszliśmy dalej do Kastri piechotą. Po drodze bez problemu złapaliśmy okazję. Wsiedliśmy na pakę. Wiatr we włosach. Ach… Mała kawka w Kastri w cukierni Stelli i w drogę.
Jak to jest z tym wędrowaniem na Gavdos?
Szlaki są i to całkiem nieźle oznakowane. Wystarczy mieć sandały trekkingowe, wodę, coś do schrupania i ręcznik na plażę. Bywa, że aby przejść z jednej plaży do drugiej trzeba pokonać drobne wzniesienia. Cienia na szlakach niewiele. Ludzi też właściwie brak.
Pierwszego dnia wyszła nam piękna wędrówka, łącząca spacer z kąpielami.
Szlak plażowy Gavdos w telegraficznym skrócie to:
Kastri – Ambelos (opustoszała wioska) – plaża Bo (cudna, zupełnie pusta plaża na półce skalnej, zero infrastruktury) – plaża Potamos (niezwykle widokowa, szeroka, piaszczysta plaża, zero infrastruktury, kilku golasów w krzakach) – plaża Pirgos (piękna, piaszczysta plaża, zero infrastruktury, jeden golas układający w skupieniu kamienne stożki) – plaża Lavrakas (długa, piaszczysta plaża, z kępami jałowców, sporo kavagias w krzakach, z infrastruktury: woda pitna i prysznic) – plaża Agiannis, na prawo za znakiem z przekreśloną kupą, czyli nasz tymczasowy tzw domek.
Tym samym w ciągu jednego dnia obeszliśmy pół wyspy i odwiedziliśmy większość plaż.
Och, tak to ja lubię. Szczęście nieopisane. Tylko jeszcze shower for all, makaron z tuńczykiem z kocherka. Zachłanność została zaspokojona i wreszcie przyszedł czas na tryb bycia: obserwacja piwnej piany w kuflu wraz z dostojnym konturem Krety na horyzoncie.
PIERWSZA NOC
Nocą wśród jałowców rozbrzmiewał rzewny śpiew kobiety i piskliwy dźwięk małego greckiego instrumentu – baglamas. Zasnęliśmy wsłuchani w greckie pieśni rembetiko.
Obudziłam się o 3.10 na sikanie. Wypełzłam z namiotu i kilka razy potknęłam się o linki. Cudnie tak sikać do księżyca i gwiazd – pomyślałam. Potem długo nie mogłam zasnąć, w śpiworze było za duszno, bez śpiwora za zimno. Karimata okazała się wystarczająco śliska, żeby wciąż lądować z twarzą przyklejoną do namiotowej tkaniny. Pod karimatą mnóstwo piasku drapiącego w pupę. Gdy juz zasnęłam, obudził się Marek. Na siku. Zajebisty ten księżyc – westchnął. O tak – przytaknęłam.
DZIEŃ 3 ZABŁĄDZIĆ W SŁOŃCU GAVDOS
Rankiem ponownie obudziły nas zastępy much w świetle oślepiającego, parzącego wręcz twarz słońca. Otrzepaliśmy się ciut z piachu i resztek nieprzespanej nocy. Na śniadanie dojedliśmy makaron z kolacji i znów przy dźwiękach sonicznej szczoteczki do zębów obserwowaliśmy przez chwilę przemarsze ludności ze zgrzewkami wody.
Ile tak można wytrzymać? – przemknęło mi przez głowę.
Udaliśmy się w kierunku cywilizacji, do minimarketu, po wodę z zamrażalki (cóż za cudowny pomysł), wino, wifi i kilka konserw.
W kolejce do niezamykającej się, ale za to jedynej czynnej toalety, spotkaliśmy Polkę. Opowiadała, że jest na Gavdos co rok. Tym razem mogła przyjechać tylko na 2 tygodnie.
O dziwo, sama myśl o przebywaniu tu przez 2 tygodnie wywołała we mnie lekki popłoch. Popatrzyłam tęsknie na majaczące w oddali kreteńskie góry. Ejże! Zaraz! Przecież tu jest tak cudownie.
ŚWIETNY PLAN?
Chcieliśmy tego dnia pójść znów powolutku przez piękne plaże Lavrakas i Pirgos, popływać tam do woli, by potem odbić na szlak w kierunku Ambelos i zakończyć dzień zachodem słońca i kieliczkiem raki w latarni morskiej. Świetny plan, zwłaszcza, że szlaku Pirgos – Ambelos byłam bardzo ciekawa. Jak głosiły informacje na mapach miał to być szlak dziewiczy i pierwotny, gdzie przyroda i człowiek współgrają ze sobą w harmonii.
Cóż… W spiekocie i pełnym słońcu brnęliśmy pod górę, próbując odnaleźć odrobinę ochłody w wątłym cieniu rachitycznych jałowców. Słońce Gavdos okazało się okrutne i bezlitosne. W myślach wciąż wizualizował się nam bezlitośnie oszroniony kufel piwa. Pewnie przez to wybraliśmy złą ścieżkę i wylądowaliśmy pod bramą z napisem: den echei dromo, czyli, że nie ma drogi. Pomimo tego, że nadłożyliśmy kilka kilometrów, to i tak do latarni morskiej dotarliśmy 4 godziny za wcześnie. Kafenion był zamknięty, więc oszroniony kufel naszych marzeń rozbił się z hukiem w ostrą, szklaną miazgę. Najbliższy autobus miał się tu pojawić po zachodzie słońca. Więc zmarnowani ruszyliśmy rozgrzanym asfaltem w kierunku Kastri, a potem szutrową drogą do Agiannis, na prawo za znakiem z zakazem srania po krzakach.
Oj, tego dnia Gavdos zakpiło z naszych planów.
Bez namysłu rzuciliśmy się w morską toń.
Nad skarpą właśnie pięknie zachodziło słońce, barwiąc morze na nieprawdopodobny pomarańczowy odcień. Nad brzegiem gromada golasów pakowała ponton, by wyruszyć na jedną z pobliskich, pustych plaż. 10 zgrzewek wody, kilogramy warzyw i chleba, harpun, pękaty futerał z lauto – greckim instrumentem strunowym, czymś na kształt dużej bouzouki.
Ileż to wysiłku trzeba włożyć w logistykę jałowcowego życia – pomyślałam, patrząc na ponton znikający w pomarańczowej łunie zachodzącego słońca .
Ale warto.
DZIEŃ 4 GAVDOS – TU GDZIE KOŃCZY SIĘ EUROPA
Tradycyjnie powtórzyliśmy całą procedurę nocnych pobudek. Tym razem dodatkowo w okolicach 4 nad ranem odnotowałam nocne powroty dredowców z imprez. Światła latarek ślizgały się po gałęziach jałowców i namiotowych linkach. Jeszcze tylko 2 noce – przemknęło mi przez głowę.
No nic. Dam radę. Dziś będzie super. Idziemy wszak na plażę i cypel Tripiti – tu kończy się Europa. Dalej już tylko Morze Libijskie i Tobruk. Zatem witajcie poranne rutynowe czynności. Ot, wypełzanie z namiotu, otrzepywanie z piachu, herbatka z kocherka, śniadanko, ząbki, spotkania w kolejce do jedynego, zdychającego kibelka, zmrożona woda z minimarketu, lekkie muśnięcie obszaru wifi, dzwonki messengera, i oj, w pogodzie 5 beaufortów.
Na przystanek zajechał ten sam zdezelowany busik. Wysiadł z niego ten sam wesoły Manolis, tym razem z zapasem płynu do chłodnicy w dłoni. Z uśmiechem na ustach popatrzył na swojego gruchota i oznajmił, że niebawem płynie na Kretę, żeby naprawić usterkę.
Gavdos i Kreta – trudna zależność
Uświadomiłam sobie jak bardzo ta mała wysuszona wysepka wraz z jej 55 mieszkańców, jest zależna od Krety. Gavdos nie ma własnej wody pitnej. Nie ma tu upraw i ogrodów. Warzywa w sałatce, którą zajadamy w tawernie pochodzą z Krety. Podobnie jak zwiędnięte ogórki i zmarniałe pomidory w minimarkecie oraz zgrzewki wody, z którymi kursują dredowcy z namiotów Agiannis. Popsuta chłodnica? Wizyta u lekarza? Bankomat? Trzeba popłynąć na Kretę. Niecałe 50 km. Prom latem pływa 2 lub 3 razy w tygodniu. Zimą tylko raz. A co jeśli nie pływa? Na jak długo starczy zapasów? Morze niepewności. Popatrzyłam z szacunkiem na wiecznie uśmiechniętego Manolisa.
PLAŻA TRIPITI – DALEJ JUŻ TYLKO LIBIA
Tymczasem dotarliśmy do wioski Vatsiana, skąd wiedzie szlak na cypel i plażę Tripiti. Szliśmy w ciszy, wśród jałowców i pinii, w dół do plaży, mijając kamienne zabudowania opuszczonej wioski Patridon oraz słone jezioro, wyschnięte latem.
Zawsze lubiłam Tripiti, choć nigdy nie uważałam tej plaży za najpiękniejszą plażę Gavdos.
Może działała na mnie sama świadomość, że to właśnie tu kończy się Europa i bliżej stąd do wybrzeży Afryki niż do Aten.
Może poddałam się magii mitu o Odyseuszu, który przez długie lata bawił na Gavdos wraz z piękną nimfą Kallipso. Ta oferowała mu boską nieśmiertelność, byleby tylko zerwał ze swoją przeszłością i został z nią na wyspie na zawsze. Odyseusz wybrał jednak ludzką zmienność i przemijalność . Popłynął dalej, w trudną podróż do swej Itaki.
A może byłam pod wrażeniem historii Pitagorejczyków – grupy uczonych rosyjskich z elektrowni w Czernobylu, którzy po jej wybuchu osiedlili się na Gavdos, niedaleko Vatsiany, by zgłębiać filozofię nieśmiertelności.
Albo po prostu zwyczajnie zachwycił mnie podziurawiony, skalisty cypel wznoszący się nad morskim bezmiarem, a na nim zbudowane przez Pitagorejczyków, olbrzymie 4 metrowe drewniane krzesło z napisem:
Southern Poinf of Europe Relax Smile. Wystarczyło się na nie wdrapać, by mieć przed sobą cały kontynent.
Och, co tam namiotowe niewygody…Dla tej chwili warto.
Wróciliśmy innym szlakiem, do wioski Korfos, po drodze odnajdując ukryty skarb Gavdos – pustą, idylliczną plażę Lakoudi. Jutro też tu przyjdziemy – zdecydowaliśmy natychmiast.
To był idealny dzień.
Gavdos jest boskie.
DZIEŃ 5 GAVDOS – WYSPA SKRAJNOŚCI
Gavdos jest jednak nocnym koszmarem.
Tym razem do naszego jałowcowego schronienia wkradł się rozjuszony demon wiatru. Morze huczało niczym szkolny korytarz podczas przerwy. Igiełki jałowca zamiast tulić nas do snu delikatnym szmerem, wierciły w głowie niczym świder. Śpiwór grzał zbyt mocno. Przez otwarte poły namiotu nawiewało do środka coraz więcej pyłu. Karimata zamieniła się w zakurzoną zjeżdżalnię. Sen nie przychodził. Umysł pracował na przyspieszonych obrotach, niczym stara zrzęda. Głowa siwieje, dupa szaleje . Zachciało się namiotu na stare lata,… A miało być tak pięknie i romantycznie. Jeszcze tylko jedna noc i wracamy z tych wakacji.
Nad ranem fale wciąż wściekle biły o brzeg, gromady dredziadzy ze zgrzewkami wody brnęły pod wiatr w tumanach piasku a przy ostatniej czynnej toalecie powiewał świstek papieru z napisem Out Of Order. Nic to. Jedziemy na Lakoudi. Tam zachodnie wiatry nas nie dosięgną.
Tym razem busik prowadził Georgios – brat Manolisa. Pogadaliśmy chwilkę.
– A co robisz zimą? – zapytaliśmy
– Łowię ryby. Naprawiam generatory. Bo tu prąd z generatorów.
– A gdzie Manolis?
– W Chani. naprawia chłodnicę. Popłynął wczoraj.
– A był dziś prom?
– Nie. 5 beaufortów.
Mój upierdliwy umysł zapalił pomarańczową lampkę alarmową.
Ale już za chwilę stałam na klifie nad pustą plażą Lakoudi. Tu nie wiało. Ukoił mnie widok białych skał, krystaliczna woda, smak świeżych pomidorków, które wkroiliśmy do sałatki.
Gavdos znów było piękne i unikalne. Znów żyłam chwilą tu i teraz.
Wieczorem spotkaliśmy przy prysznicach gołą Agnieszkę z Polski. Miała piękne tatuaże, duży biust, ciemne włosy, wystylizowane owłosienie na częściach intymnych. Pogadaliśmy sobie o pracy, życiu i starych Polakach. Takie typowe tematy do omówienia na golasa. Powiedziała, że tym razem przyjechała w jałowce na Gavdos na krótko. Tylko 3 tygodnie.
– Życzę wam, żeby jutro nie wypłynął wasz prom. To będziecie mogli zostać tu dłużej. Tu jest tak cudnie.
DZIEŃ 6 DEMONY WIATRU
Noc i poranek nie różniły się znacząco od poprzednich. Morze szalało. Jałowce wściekle biły powietrze. Kibel był nie czynny. Znudził nam się makaron z pomidorami z kocherka. I oczywiście spełniły się życzenia gołej Agnieszki. Prom z Krety nie przypłynął.
Wszystkie szlaki właściwie już przeszliśmy i o zgrozo, nie mieliśmy żadnego planu. Do południa siedzieliśmy na frappe w kafenionie, by potem przez drugą połowę dnia wylegiwać się na spokojnej plaży Korfos, na wschodnim wybrzeżu, niedotkniętym przez silne zachodnie wiatry.
Uświadomiłam sobie, że tak właśnie wygląda typowy dzień rezydentów kavagias.
Oto właśnie prawdziwe Gavdos. Bez planu. Bez wyrypy. Bez ubrania. Bez napinki.
Oto duch tej wyspy.
Uświadomiłam sobie ze smutkiem, że ja tak jednak nie potrafię i chyba nawet nie chcę. Czegoś mi brak. Coś mnie w tym męczy. Czy to źle?
DZIEŃ 7 UTKNĄĆ NA GAVDOS
Kolejna noc w malignie. Przestaliśmy się nawet zmuszać do spania. Demon wiatru nie odpuszczał. Na śniadanie zjedliśmy po kawałku brzoskwini. Kibel był wciąż nie czynny. Prom z Krety nie przypłynął. W kafenionie ludzie gadali o Beaufortach, odwołanych promach, prognozach na jutro, kończących się pieniądzach, najbliższym bankomacie oddalonym o 55 km rozbujanego morza, zbliżających się terminach lotów i utraconych rezerwacjach.
Poszliśmy na spacer wybrzeżem do plaży Pirgos.
Poczułam dziwny spokój, uświadamiając sobie, że natura obojętna jest na nasze plany i niewygody.
Gavdos pokazało swoje dzikie oblicze i wciąż, niezmiennie zachwycało swoim dzikim pięknem.
DZIEŃ 8 POGODZENI Z WIATREM
Cóż… Prom, który miał przypłynąć, nie przypłynął. Mimo wszystko złożyliśmy namiot. Właściwie równie dobrze mogliśmy przespać kolejną noc na ławce w porcie Karave. Na szczęście znalazło się dodatkowe łóżko w rentroomsie naszych przyjaciół.
Ten dzień przemilczeliśmy, nie ruszając się nigdzie.
Kontemplowaliśmy w ciszy smak sałatki z buraka z jogurtem i gapiliśmy tępo w kontur gór Krety na horyzoncie. Nie istniało wczoraj. Nie istniało jutro.
DZIEŃ 9 – ŻEGNAJ GAVDOS
Informacja o przypłynięciu promu wniosła wielkie ożywienie w życie namiotowej gawiedzi. Dredy pochowane pod czapki. Klapki zamienione na buty kryte. Kolorowa koszula ukryta pod lekką kurteczką. Tylko niezmiennie wystają spod niej przykurzone sindbadki. I lauto schowane do futerału. Koniec życia na plaży? Dokąd oni wracają? Praca? Normalne życie? Po Gavdos to musi być trudne. To wyspa skrajnych emocji. Z jednej strony palące słońce, pot, sól, wiatr, wszędobylski piach i kurz, z drugiej idylliczne plaże, swoboda, wolność, nagość, morze, niebywałe światło, przyroda, krajobrazy.
Gavdos jest jakie jest, obojętne i nieprzewidywalne. Na nic tu nasze plany, oczekiwania, niecierpliwość i zachłanność.
To nie jest wyspa do zwiedzania. To wyspa do doświadczania.
2 Responses
Dagmara
Właśnie się wybieram na te wyspę!!!Świetne napisane:))kiedy byliście tam??
user
W zeszłym roku. W sierpniu. Dziękujemy za miłe słowa 🙂